*Miłość, wiara i nadzieja Angeliki*
...Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to kim jest, nie przez to, co ma, lecz przez to czym dzieli się z innymi...
sobota, 11 lutego 2012
Nadszedł ten oczekiwany moment. Dziś dostaliśmy informację, że pieniążki po naszej św.pam Angelice Żelazko
dotarły, według woli Państwa Żelazko do Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej Akademii Medycznej
na ul. Chodzki 2 w 20-093 w Lublinie, w kwocie 140 762, 15 złotych.
Z tego tytułu, że za transplantację serduszka naszego Mariuszka zapłaciła Niemiecka Kasa Chorych,
rodzina Angeliki postanowiła pieniążki przekazać na wykorzystanie i polepszenia pracy i opieki medycznej w wyżej wymienionej
klinice.
W imieniu Państwa Żelazko i ich najbliższych
z całego serca dziękujemy za pomoc i wsparcie, za Waszą dobroć i okazane serce.
Na prośbę Rodziców Angeli umieszczamy dla Was Wszystkich szczere podziękowanie od naszej cudownej Rodziny Żelazko
,,Witamy!
Serdeczne podziękowania dla osób działających w grupie Light of hope za zaangażowanie w sprawie pomocy dla naszej córki Angeliki Żelazko, w tym za znalezienie kliniki która podjęła się leczenia Angeliki, zbiórkę pieniędzy, wsparciem duchowym i dobrymi radami aż do ostatnich dni życia naszej córki. My jako rodzice sami szukaliśmy pomocy w różnych organizacjach zajmujących się podobnymi przypadkami, ale dopiero gdy polecono nam grupę Light of hope mogliśmy liczyć na profesjonalne podejście i zainteresowanie naszym problemem. Dlatego wszystkim osobom które są obecnie w podobnej do naszej sytuacji gorąco polecamy usługi bezinteresownej pomocy ludzi działających w grupie Light of hope. Jednocześnie nadmieniamy że pomoc okazana naszej córce nie polegała jedynie na doraźnym wsparciu, ale była zaplanowana bardzo profesjonalnie na dużą skalę i rozłożona w czasie. Zarówno my jak i Angelika byliśmy w pełni usatysfakcjonowani tak wspaniałym podejściem do naszej bardzo trudnej sprawy. Dzięki tej opiece ze strony grupy Light of hope mogliśmy spokojniej i godniej przejść przez trudną i bolesną sytuację, która spadła na nas niespodziewanie i rozdzieliła nas z naszą ukochaną córką. Nikt nie przewidziałby jak mogłoby zakończyć się nasze rozstanie bez wsparcia niektórych osób, które tutaj chcielibyśmy wymienić: Iza, Barbara, Martin ,Iwona, Kasia z Angli , oraz wiele innych osób których w tej sytuacji nie chcielibyśmy pominąć i też składamy gorące podziękowanie na ręce wyżej wymienionych. Nasze podziękowania kierujemy także do wszystkich darczyńców, osób prywatnych, firm i przedsiębiorstw, klinik i szpitali które pomogły nam finansowo i duchowo przeżyć naszą rodzinną tragedię dając nam nadzieję i możliwie jak najdłużej utrzymać Angelikę przy życiu. Chcielibyśmy jeszcze raz z tego miejsca podziękować bardzo serdecznie za udzieloną nam pomoc przez wolontariuszy z grupy Light of hope i życzyć im sukcesów w prowadzeniu podobnych spraw do naszej, wiedząc że pomoc ta jest bardzo trudna, ale także bardzo potrzebna zarówno osobom dotkniętym chorobą jak i ich bliskim, rodzicom, rodzinie i przyjaciołom.
Dziękujemy w imieniu naszej ukochanej córki Angeliki. Rodzice wraz z Rodziną. "
środa, 3 sierpnia 2011
Rozliczenie Fundacji Dorośli Dzieciom z kosztów naszej Angeliki Żelazko.
DRODZY PRZYJACIELE ANGELIKI
Kwota, która pozostała na koncie niemieckiej kliniki wynosi 34384,59 EUR, która zostanie przekazana jak w wyżej przedstawionym dokumencie.
W dniu dzisiejszym otrzymaliśmy tak długo oczekiwane rozliczenie Fundacji Dorośli Dzieciom z kosztów naszej Angeliki Żelazko.
Kwota, która pozostała na koncie niemieckiej kliniki wynosi 34384,59 EUR, która zostanie przekazana jak w wyżej przedstawionym dokumencie.
Jeszcze raz serdecznie dziękujemy za pomoc, wszystkie ciepłe komentarze i słowa otuchy.
Rodzice, osoby pomagające Ś.P. Angeliki Żelazko.
piątek, 1 lipca 2011

Kiedy wracam do chwil gdy nasza Angelika żyła, uśmiecham się do moich wspomnień, do naszych wspólnych rozmów...do naszej wspólnej walki o Jej życie. To już tyle miesięcy...od chwili kiedy Jej powiedziałam,, Andziu...chemia nie działa, walczymy już nie o Twoje lata ale o wszystkie chwile, które jeszcze jesteśmy wstanie wyrwać śmierci" Pamiętam ten ból, którego nie mogłam pokazać. Angela wymagała od nas całkowitej wiary i walki. Do końca- tak mówiła.Wiara i Nadzieja była naszą podstawą. Ona wiedziała...i mimo wszystko walczyła nie tylko o swoje życie, ale martwiła się o innych potrzebujących. Te ostatnie chwile były bardzo ciężkie. Rozmowy na skype...szukanie pomocy, nawet gdy wiedzieliśmy, że do rozstania dzielą nas dni, godziny, minuty...Co robić??? Gdzie szukać? Telefony, błagania... Proszę pani...mówi profesor...Andzia już powinna umrzeć...dlaczego ona żyje...nikt tego nie rozumie...Telefon...mama Andzi...Boże co oni mówia??? Przecież ona siedzi i trenuje...macha tymi swoimi chorymi nóżkami... Rozmawiamy długo...słyszę głos Pana Marka...tak Andzia...tak, dobrze to robisz...Żeby nie zwariować wołam w stronę naszej bohaterki...Angeliko co mamy napisać na blogu? Napiszcie proszę żeby we mnie wierzeli tak jak ja w was wierzę...
Co robić??? Gdzie szukać??? Jak pomóc??? I jest pomysł...tylko kto przyjdzie do umierającej dziewcznki??? I zaczeła się akcja szukania...I znalezliśmy trenerkę psów, która wybłagała swoją klijentkę by wraz z jej przemiłym psem odwiedzili Angele...Już wszystko przygotowane...Angela czekająca na wizytę...a tu telefon...Proszę pani...a jak dziewcznka umrze przy nas??? Odpowiadam spokojem i wiarą w to, że Angela przy nich nie umrze...ona chciałaby tylko poczuć pod swoimi palcami ostatni raz sierść psa...tak jakby Jej Tofi, jej ukochany piesek był jeszcze raz przy niej...Poszły te panie...w pokoju szpitalnym otoczył ją zimny nos psiej miłości. Tego dnia rozmawiałam z Angelą po raz ostatni. Zadowolona położyła się by odpocząć. Zaczął się przedostatni etap Jej życia.Beatko??? I jak Angelka??? Ona jeszcze śpi...Lekarze mówią, że ona umiera... A czy ta pani z tym psem z ratownictwa ma jeszcze przyjść??? Tak Beatko...ale Angelka mimo, że oddycha już się nie obudzi...Beatko pani doktor mówi, że ona wszystko odczuwa...często gdy ratowała życia ludzkie i dla nie których nie było już ratunku, widziała jaka ta ostatnia chwila jest ważna. I tak w tej ostatnie chwili...Angelka była otoczona miłością swojej mamy i taty i osób, które o nią dbały w Hamburgu...i waszymi modlitwami...które napewno odczuwała. Dzwonię...Beatko i jak nasza Andzia...ona umarła...zdążyła pogłaskać pieska...byliśmy przy niej...ona umarła...
Nie mogę płakać...muszę być silna...przecież muszę pomóc...Beatko...
Zaczeliśmy działać...nie było czasu na łzy, na pożegnanie...tylko ten ból...i tęsknota...
Rok walki...ale było warto...Bo Angela w nas wierzyła...bo wiedziała, że tak trzeba...żyć ile się da i pomagać...
Ktoś może zapytać po co to opisuję, po co to przypominam, po co do tego wracam...Opisałam Wam kochani, ostatnie godziny z Angelą, by opisać drogę ADMINISTRATORA i TYCH o KTÓRYCH się nie wspomina...Smutek jest w niektórych wpisach a w niektórych wypowiedziach gorycz... Kilka miesięcy po śmierci naszej Angeliki nadal załatwiamy, organizujemy i pomagamy. Nie dla kariery...nie dla rozgłosu...bo tak trzeba...iść drogą dobra.
Czytam te Wasze wpisy...i te piękne... i te smutne... i te nieprzyjemne...
Zamykam oczy, łzy ciekną po policzku...uśmiecham się mówiąc - Angeliko będziemy wierzyć i pomagać do końca...
przesyłam Wam Kochani promyczki wiary i nadziei...
iwona wojtek( rysiukiewicz)
czwartek, 30 czerwca 2011
Wiemy i rozumiemy Waszą niecierpliwość. Niestety na pewne sprawy nie mamy żadnego wpływu. Fundacja Angeli może zrobić rozliczenie dopiero pod koniec lipca. Jednak chcemy Wam przedstawić prośbę Angeli, która nam przysłali RODZICE naszego Aniołka.
Wszystkie niecierpliwości i zapytania proszę skierowywać do Fundacji: http://doroslidzieciom.org/
Proszę uszanujmy wolę naszej Angeli
Ona o wszystkim myślała pomagając tym najsłabszym
Klikając w oświadczenie pojawi się jego treść:
poniedziałek, 20 czerwca 2011
W sprawie rozliczenia
Kochani,
mnóstwo pytań, mnóstwo maili przysyłacie. Więc tutaj udzielam odpowiedzi na wszystkie z nich.
Dokumenty, które trzy tygodnie zostały wysłane do jednej z nas po prostu nie dotarły, zawieruszyły się chyba gdzieś na poczcie.
Jesteśmy wdzięczne za odzew na nasze prośby, ale na rozliczenie jako osoby pomagające w nie mamy wpływu.
Dowiedziałam się, że zainteresowani mogą zadzwonić do Fundacji i jeśli ktoś bardzo pilnie chciałby się dowiedzieć co z pieniążkami, tam otrzyma odpowiedź. Niestety nic naszej strony nie potrafimy zaoferować, bo dokumentacja jeszcze do nas nie dotarła.
mnóstwo pytań, mnóstwo maili przysyłacie. Więc tutaj udzielam odpowiedzi na wszystkie z nich.
Dokumenty, które trzy tygodnie zostały wysłane do jednej z nas po prostu nie dotarły, zawieruszyły się chyba gdzieś na poczcie.
Jesteśmy wdzięczne za odzew na nasze prośby, ale na rozliczenie jako osoby pomagające w nie mamy wpływu.
Dowiedziałam się, że zainteresowani mogą zadzwonić do Fundacji i jeśli ktoś bardzo pilnie chciałby się dowiedzieć co z pieniążkami, tam otrzyma odpowiedź. Niestety nic naszej strony nie potrafimy zaoferować, bo dokumentacja jeszcze do nas nie dotarła.
Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie
Kasia
wtorek, 7 czerwca 2011
Szymonek Kupper
O Szymonie
Witam Wszystkich Odwiedzających!Mam na imię Szymon. Urodziłem się 5 marca 2010 roku w Olsztynie. Siedziałem dzielnie przez dziewięć miesięcy u mamy w brzuszku, aż nagle coś się zaczęło psuć. Nie wiem co się działo, bo byłem za mały, ale wiem, że chciałem odejść do Światła. W sali operacyjnej była moja mama i tłum lekarzy i pielęgniarek. Na korytarzu stał tata. Wszyscy byli bardzo zdenerwowani, biegali i krzyczeli. A ja chciałem odejść. Nagle zobaczyłem twarz Mojej Pani Doktor Marzenki. Patrzyła na mnie takimi smutnymi oczyma i powtarzała ciągle: „Nie możesz teraz odejść, nie wolno ci. Słyszysz mnie malutki? Wszyscy czekamy tu na Ciebie.” Nie poruszała ustami, ale wszystko słyszałem. Rozumiałem każde jej słowo, czułem każdy dotyk i rozumiałem jej troskę.
Nie mogłem się zdecydować. Nie wiedziałem co robić. Przecież jestem taki malutki. Zobaczyłem Anioła, Swojego Anioła. „Co mam zrobić?” zapytałem. Z jednej strony Piękne Światło z drugiej strony moi rodzice, rodzeństwo i ludzie, których mam spotkać na swojej drodze. Trudny wybór. Wtedy już wiedziałem, że mam na imię Szymon. Ochrzczono mnie w drugiej dobie życia. „Szymon….. ładne imię” – pomyślałem. Po hebrajsku oznacza „I Bóg mnie wysłuchał”.
Widziałem płaczących rodziców. Nie wiedziałem jak ich pocieszyć, żeby się nie martwili, że czuję się dobrze, tylko nie mogę się zdecydować gdzie mam być. Widziałem jak rozmawiają z lekarzami. „ Proszę Pani, nic nie mogę powiedzieć. Stan Szymonka jest bardzo ciężki. Nie może sam oddychać, bo płuca nie działają. Nie działa wątroba i nie działają nerki. Serduszko bije bardzo słabo. Musimy czekać”. To Pan Doktor Michał. Przyszedł do mnie po raz kolejny w ciągu godziny. „ No, Szymon na co czekasz? Nie ma nad czym się zastanawiać. Wracaj tutaj do nas.”
Aniele Boży, Stróżu Mój…..
Tyle światła, tyle ciepła i ta muzyka…. Ale oni tam na mnie czekają i mama i tata i brat i dwie siostry i babcia i dziadkowie i rodzina i ci ludzie….
Minęło kilka dni, a ja ciągle nie mogłem się zdecydować. Rurki w ustach i nosie. Ciągłe kłucia i badania. To nie było przyjemne, ale wiedziałem, że konieczne. I ci zatroskani lekarze, na zmianę raz doktor Marzenka, raz doktor Michał i to wołanie: „Zostań z nami Malutki. Rusz do przodu Szymonku. Czekamy tu na Ciebie.”
Aniele Boży, Stróżu Mój…
„ZOSTAJĘ”
Wiem, że nie będzie lekko, ale Bóg powiedział, że mam tu coś do zrobienia.
Nerki zaczęły pracować, wątroba też. Opuchlizna zeszła. I zrobiłem się o połowę mniejszy. Już nie było tak ciasno w inkubatorze. Po dwóch tygodniach próbowałem samodzielnie oddychać. Trochę nieporadnie i bez pośpiechu. Zacząłem dostawać też jedzenie. Pyszne mleczko mamy, które trzymała specjalnie dla mnie w lodówce szpitalnej. Powoli wracałem do żywych.
Po miesiącu trafiłem do domu.
Czekało mnie jeszcze wiele badań…
WIĘCEJ O SZYMONIE NA : http://www.szymonkupper.glt.pl/
środa, 25 maja 2011
Sandra
Mama Sandry pisze:
Mam na imię Agata, jestem mamą Sandry, oto nasza historia...
Gdy Sandrusia skończyła 4 lata, zauważyłam zmianę w jej zachowaniu. Z żywiołowej dziewczynki stała się apatyczna, spokojna, nie bawiła się już tak, jak kiedyś.
Gdy Sandrusia skończyła 4 lata, zauważyłam zmianę w jej zachowaniu. Z żywiołowej dziewczynki stała się apatyczna, spokojna, nie bawiła się już tak, jak kiedyś.
Później pojawiły się wymioty i budzenie się w nocy z płaczem. Lekarz pediatra po zbadaniu stwierdził grypę żołądkową. Po dwóch tygodniach bez zmian, pediatra wystawił skierowanie do szpitala w Chrzanowie. Tam zrobili podstawowe badania, wszystkie wyniki były w normie. Mimo tego, Sandrusia z dnia na dzień coraz gorzej wyglądała, nie utrzymywała moczu, gorączkowała. Wtedy postanowiłam wypisać ją ze szpitala na własne żądanie. Pojechaliśmy na prywatną wizytę do Krakowa. Po wysłuchaniu jakie Sandrusia ma objawy pani doktor bardzo się zaniepokoiła. Następnego dnia przyjęła nas na oddział w Krakowie na ul.Strzeleckiej. Rano Sandrusia czuła się dobrze ,wieczorem było znacznie gorzej. Karetka przewiozła ją do szpitala w Prokocimiu. Badania tomografem wykazały dużego guza (70x65x80mm). Sandrusia trafiła na oddział intensywnej terapii. Lekarze orzekli, że konieczna jest operacja. Odbyła się w listopadzie 2009 roku. Po operacji Sandrusia była 10 dni w śpiączce farmakologicznej. Po wybudzeniu okazało się, że ma sparaliżowaną lewą stronę ciała. Mimo tego, lekarz powiedział, że "to cud, że Sandrusia żyje, bo już była jedną nogą na tamtym świecie”. Guz nie został całkowicie usunięty. Badanie histopatologiczne wykazało, że to nowotwór złośliwy – medulloblastoma.
Sandrusia rozpoczęła rehabilitację, konieczna była chemioterapia. Paraliż powoli ustępował, ale do dziś Sandrusia kuleje na nóżkę, ma opadającą stopę i szpotawienie końskie. Lewa strona ciała jest słabsza od prawej.
W czerwcu 2010r Sandrusia przeszła radioterapię - 33 naświetlania głowy i kręgosłupa. Następnie 7 bloków chemioterapii i chemię uzupełniającą. Guz zmniejszał się bardzo powoli, pozostałość to 14x10x10mm. Przez ten okres 19 miesięcy byliśmy u różnych specjalistów i wszyscy twierdzili że są małe szanse na to, że wyzdrowieje, ale my nie możemy się poddać, wierzymy, że są szanse na to, żeby żyła.
W kwietniu tego roku, po uzbieraniu odpowiedniej kwoty, postanowiliśmy poprosić o pomoc w klinice w Paryżu. Lekarz, z którym się konsultowaliśmy, zauważył niejasności w wynikach badań histopatologicznych. Postanowił powtórzyć badania. Wynik był dla nas szokiem - u Sandrusi zdiagnozowano guza oponiaka z komponentem rabroidalnym złośliwym. Ten nowotwór występuje tylko u 1,5 % chorych dzieci. Lekarze nie mają doświadczenia w leczeniu tego rodzaju nowotworu ze względu na jego rzadkie występowanie. Co gorsza, ostatni rezonans wykazał, że guz zaczyna rosnąć (to znaczy, że chemia już nie działa). Zostaliśmy poinformowani, że operacja w Polsce nie jest możliwa, polscy neurochirurdzy twierdzą, że operacja „może przynieść więcej złego niż dobrego”. Mimo tego, po uzbieraniu pieniędzy umówiliśmy się na drugą konsultację w Paryżu, tym razem zabraliśmy Sandrusię. Lekarz J.Girll po obejrzeniu dokumentacji i zbadaniu córki stwierdził, że są w stanie nam pomóc !!! Konieczna jest kosztowna operacja. Jest to kwota dla nas nieosiągalna. Zwracamy się zatem z gorącą prośbą o pomoc dla naszej kochanej córeczki. Wciąż mamy nadzieję...
adres e-mail mamy Sandry: agatakorb@o2.pl
tel. 888 393 668
Subskrybuj:
Posty (Atom)